czwartek, 29 grudnia 2016

Naj­trud­niej­sza wal­ką toczymy z włas­ny­mi uro­jeniami - Żyj i nie poddaj się własnym urojeniom!

Mo­je życie to ring.
Codzien­na wal­ka z sa­mym sobą! 

Witam was moi Kochani po dość długiej nieobecności... Przepraszam, ale to jak dała mi w dupę moja własna głowa oraz natrętne myśli to nawet nigdy bym się nie spodziewała aż takiej nienormalności po samej sobie!
Bo w gruncie rzeczy to wyglądam na całkowicie normalną osóbkę no nie? :D
Tak więc zacznę może od tego że mam anginę którą zaraziłam się od syna, a on z kolei przywlókł anginkę ze szkoły... Powiem wam jak mnie bardzo wnerwia fakt że zapracowani rodzice wysyłają do szkół czy przedszkoli chore dzieci. Bo objawy najgorsze już minęły, ale nie liczą się z tym że ich słodkie maleństwa są roznosicielami wirusów które zarażają innych... Matko przez tych jakże wspaniałych rodziców mój dzieciak ponad półtora miesiąca nie był w szkole. Bo co go puściłam to jakieś świństwo znowu przytargał ze sobą! Noż kurwa mać ludzie!! Cały misterny plan poszedł w pizdu! Oczywiście jak znalazłam pracę to już mogę się tylko pozastanawiać czy gościu mi nie dowali jakieś kary... bo mam umowę o dzieło... Na dodatek nauczyciele Olafa warczą na mnie że co ja robię z tym dzieckiem! Przecież on jest taki pojmujący wszystko! Chwyta w mig, ma potencjał! Wpędzają mnie w poczucie winy cholera jasna... Gdzie to nie ja w ogóle zawiniłam. Wiadomo przecież że nikogo nie będzie obchodziło moje zdanie na ten temat. Nawet gdybym postawiła na nogi całą szkołę by zaczęła uświadamiać tych "zajebistych rodziców" że dzieciak zaraża do dwóch tygodni po ustąpieniu objawów choroby, to jeszcze by mnie uznali za bardziej pierdolniętą niż sama siebie uważam. Hah!

***
A teraz moja walka z samą sobą jeśli chodzi o antybiotyk na anginę... Och czego ja w głowie nie miałam! Oczywiście przeczytałam ulotkę od leku z milion pięćset razy, jakież miałam piękne bomby że umrę... wyobraźnia w mojej głowie szalała niczym Orkan Barbara po całej Polsce! Dobra, ale nie będę was zanudzała tym że nie spałam do 4 nad ranem, wyobrażałam sobie najgorsze sceny. Oczywiście robiłam wszystko by odwieźć się od tych nieprzyjaznych myśli, ale na marne. W końcu zasypiałam po prostu z wyczerpania. Kurna, ale jaki sen miałam, ja cię chrzanię... Że szpital, lekarze, krew, wbijają mi rurkę w gardło, wymiotuję czymś pomarańczowym o matko i córko!! Obudziłam się z takim strachem w oczach że mnie dzieciak zapytał czy wszystko w porządku. Jeszcze mi dowalił że mu się śniło że mnie porwali po czy słodkim głosem pyta - Mamo ty chyba nie umrzesz?! Oh cały dzień miałam z nerwicą lękową i strachem, atakami paniki takim że chciałam wzywać z 5 razy karetkę... To jakieś tortury były, już bym wolała być gruba i brzydka niż mieć taki gówniany problem jak mam... A dodam że moich zbawiających leków na lęki nie mogę brać przy antybiotyku...

***
Jeszcze wzmianka o Świątecznym nastroju Bożonarodzeniowym... Tak nie czułam w tym roku świąt i tego całego klimatu jak nie czuję od dawana motylków w brzuchu... Wszystko było i działo się z nerwami, przez moją cudowną mamusię... Która nic nie umie na spokojnie zrobić nawet głupiej sztucznej choinki ubrać! No to zaczęła się jazda. Że ja mam ubierać choinkę, bo babce i matce nie potrzebna. Mówię, myślę spoko ubiorę z Olafem. Ale nie, musiała się mamusia wpierdolić że nóżka złamana, że nie będzie stało, że trzeba przywiązać choinkę żeby nie jebła. I w końcu wrzask że ona pierdoli i nie ubiera. To ja mówię do niej - Drzesz mordę od samego rana, na chuj wkurwiasz wszystkich. W tamtym roku same z babcią (i jeszcze z dziadkiem) byłyśmy wszystko było na spokojnie i nawet się fajnie pośmiałyśmy a ty robisz ze wszystkiego problemy!
To się kuźwa Paniusia obraziła... O Bożesz widzisz nie grzmisz! I zaczęła wygłaszać swoje modrość że nikomu choinka niepotrzebna jest, ja mówię a Olaf to pies? Jak zwykle ukochana piastunka o swojej dupie myśli.
A jak mnie po świętach wkurzyła... Prawie całą noc nie spałam, lęki i ta angina mnie dobijała. Rano we wtorek dzida do lekarza, ostatnimi siłami jakie mi pozostały. Ze strachem w oczach, czy po drodze nie umrę... Jeszcze 45 minut czekania na swoją kolej bo miałam 5 nr, ledwo co tam siedziałam, prawie przysnęłam na tym krześle. Siedzę, blada, półprzytomna, a ludzie pytają który kurwa masz numerek! A na chorych nie wyglądali jak ja. Wszyscy w dupie mieli. Aaa jakoś przeżyłam... Wróciłam do domu z receptami, mówię do matki - Idź mi to kup, bo nie mam ja siły.
I do wyra się pieprzłam.  No i znowu jazda że jej w życiu nikt nie pomagał jak była chora, że ona mi nie musi pomagać bo jestem dorosła. I jeszcze mówi do mnie że jak poszłam do lekarza to i mogę sobie iść sama po ten antybiotyk... Kurwa no jak mną za trzęsło w środku to myślałam że wyjebie jej tak solidnie z miłości za moment że resztę twarzy to bym musiała pumeksem z ręki zbierać! JA! JA jej nie pomogłam!?? Jaki to ma paskudny charakter, modlę się abym ja taka wredna nie była, złośliwa, mściwa, zazdrosna o wszystko nawet kurwa o głupią złotówkę...
Jakim cudem taka piękna osóbka jak ja mogła wyjść z takiego "potwora". (Nie myślicie sobie że jestem narcyzem, to taki żart :D) Ona nie ma pojęcia co to jest miłość... Tak mnie czasem ranią jej słowa że jej posyłam wiązkę ostrych słów żeby nie zapomniała że ja umiem myśleć i też mam uczucia. Ale jak trzeba cos załatwić to się przychodzi do mnie jak się nie umie, a tak to pieprzy że ma wszystko w małym paluszku i ona szkoły nie potrzebuje bo się na wszystkim zna... O losie ratuj mnie od takich "istot"...

***
Na koniec dziękuję moim czytelnikom za wsparcie i bycie ze mną w trudnych chwilach :)
Ten wpis: Nasze życie zawsze pokazuje rezultat naszych dominujących myśli - Nauka zmiany nastawienia był specjalnie dla jednego z moich czytelników który poprosił bym napisała coś wesołego a że zapomniałam o tym napisać wtedy nadmieniam o tym teraz. Dziękuję T.A. że zaglądasz tutaj do mnie na:
Szylka Vs Świat  

P.S. Dziękuję wszystkim którzy czytacie i jesteście ze mną :D całuję i zdrowia życzę w każdej chwili waszego życia ono jest najważniejsze! Piszcie i zostawiajcie komentarze :)



Szylka Vs Świat

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Chwila ciszy

Z powodu anginy i chujowego samopoczucia wrócę do pisania jak tylko będę wstanie zebrać normalnie myśli...
Pozdrawiam wszystkich co już nie mogą się doczekać wpisów :)
Szylka Vs Świat

czwartek, 22 grudnia 2016

Nasze życie zawsze pokazuje rezultat naszych dominujących myśli - Nauka zmiany nastawienia

"Gdy zmieniamy nasze myślenie, zmieniamy naszą rzeczywistość."

Dziś podarowałam z tysiąc uśmiechów, obcym mi osobom podczas pracy :)
Ciągle się chichrałam przy rozdawaniu ulotek. Ponieważ często się myliłam w tym co miałam powiedzieć. Myślę że nie jednej osobie humor poprawiłam! Naprawdę miłe osoby spotkałam. Niektóre z nich życzyły mi Wesołych Świąt, a jeszcze inne z troską mówiły bym weszła do środka, a nie rozdawała na zewnątrz w deszczu. Ja uparcie stałam przy wejściu jak mi kazano. Zdarzało się że przytrzymałam drzwi całkowicie gratis :D Zmarzło mi się dziś jak cholera, ale Szefuncio zaproponował herbatkę! Och, a tak zmarzłam że palców nie czułam, ale z jaką przyjemnością ogrzałam swoje dłonie o kubek gorącej herbaty.
Od czasu do czasu pojawiały się myśli lękowe, ale dało się przeżyć.
Mówię do mojego Szefuncia - Ci ludzie za tydzień mnie znienawidzą za te ulotki. Na to on odpowiada - Właśnie chciałbym żeby cię znienawidzili, aż może w końcu przyjdą tu do mnie.
Dawno tak dużo nie gadałam jak dziś! Co za dzień! Jestem wyczerpana, ale szczęśliwa.
***
Gdy się tak dłużej zastanawiam nad tym że myśli które przeważają na dają kierunek naszemu życiu... W sumie,  bardzo to się sprawdza. Nie raz kiedy miałam wyśmienity humor i życie się układało pomyślnie. Ale człowiek nie zwraca uwagi na to o czym myśli. Myślę że lekarstwem na problemy jest w pewnym sensie poczucie humoru. Mam w rodzinie starszego Pana po 4 zawałach z tak cudownym poczuciem humoru, przyciąga do siebie ludzi, ale oczywiście tych znających się na żartach. Bo ci z brakiem poczucia humoru to go nie lubią, a wręcz nienawidzą. Człowiek ten nie ma kokosów i boryka się z wieloma problemami, ale w tym wszystkim nie zatracił swojej indywidualności. Może jego żarty czasem są nie na miejscu, trzeba mu to wybaczyć, bo po cóż robić problem tam gdzie go nie ma :)
***
Jeszcze wrócę do tematu pracy. Kilka razy wydzwaniał mój syn, tym razem wesoły!
Dzwoni, odbieram i słyszę pytanie - Jak tam mamo w pracy!? - Odpowiadam - W porządku, ale zimno. Na co on - A może byś roznosiła te ulotki bliżej domu? Ja - No, wiesz dostałam przykaz roznoszenia ich tutaj, ale nasunę tą myśl Szefunciowi.
Po jakimś czasie znów dzwoni, odbieram - Masz klucze do domu? Bo mi tu babcia na fotelu usnęła.
Szczerze zdziwiłam się że w takiej sprawie zadzwonił... Rozczuliło mnie to pytanie. Na szczęście pamiętałam  by wziąć klucze.
Te sytuacje pokazują jaką silną więź stworzyliśmy między sobą, podnosi to na duchu. Tak nie wiele trzeba, by uszczęśliwić i docenić kogoś.
To był naprawdę udany dzień :)

środa, 21 grudnia 2016

Droga do obłędu - Cała prawda o mnie +

Smuta ta moja rzeczywistość jest... cholernie posrane myśli mam! Jakie to wyczerpujące!
Boję się że tak będzie, że to doprowadzi mnie do tego, że nie będę wiedziała kim jestem.
Przestałam robić wiele rzeczy które lubiłam bo nasilają moje "fazy".
Każda zrobiona fotografia nasuwa mi myśli - A jeśli to ostatnie co zobaczą inni po mnie? A jeśli to ostatnie moje zdjęcie?
Oglądam tylko komedie, a tak lubiłam horrory. Niestety i ten rodzaj filmów jest dla mnie nie małym problemem bo to tak zwane wyciskacze łez jeśli to komedie romantyczne... Chyba staram się unikać jakichkolwiek emocji. A nie powinnam uciekać od samej siebie.
Jakiś czas przed tym jak nie miałam jeszcze lęków, był okres kiedy nie przejmowałam się kompletnie niczym. Albo tak świetnie oszukiwałam samą siebie, a tak naprawdę szlak mnie trafiał kiedy ktoś głośno wyrażał swoją opinie na mój temat. Często wytkali mi życiowe błędy osoby które same nie były fer wobec innych, a już nie wspomnę o ala'moralności...
Nigdy nie sądziłam że ten "Gówniany problem" będzie dotyczył mnie...
Zawsze słyszałam że biorę wszystko za bardzo do siebie. Oj tak, pamiętliwa ze mnie bestia :D
I wrażliwa ze mnie bestia, taki paradoks. Powinno wszystko pomnie spływać, wszystkie te opinie, mądrości, porady moralne, porady życiowe, wszystkie te uderzające w moją osobę. Ale nie, musiałam zawsze rozpamiętywać każde słowo, którym mnie rzucono! I w efekcie żyłam zawsze tym co było, zamiast tu i teraz. No tak wszystko fajnie, ale znowu co oznacza życie tu i teraz? Większość osób które wyszły z ataków paniki i lęków mówią żeby zacząć przeżywać ten stan, a nie uciekać od niego. Udowodnić sobie że on jednak cię nie zabije. Po jakimś czasie, długim czasie zapewne wszystko ustanie. Mhm... weź się teraz człowieku w garść i przeżyj swoje własne emocje które, SAM sobie nazbierałeś! Łatwo kuźwa powiedzieć, weź się w garść! Jak już mam wszystkie te emocję przerobić to w taki sposób by nie sprawiały takiego bólu psychicznego jak sam atak paniki czy lęk. Jeśli da się z tego wyjść, to da się wyjść na różne sposoby! Niemożliwe jest by jedynym rozwiązaniem tego "Gównianego problemu" było przeżywanie ataków paniki i lęków aż do momentu kiedy pogodzimy się z ich istnieniem.
Wiecie jaki jest plus takiej osoby co przeżywa te nieprzyjemność? Docenia każdy dzień, cieszy się chwilą bez lęków i myśli - Och jak cudownie się czuję! Oby tak dalej. Można by było ta przypadłość uznać za coś pozytywnego, za wskazówkę która pokazuje co w życiu jest ważne, za drogę która może prowadzić w różnych kierunkach. A może właśnie ten stan jest stanem przed "oświeceniem"? Przed poznaniem, nie poznanego... Może to stan w którym spada kurtyna, rozsypuje się nasza rzeczywistość, byśmy mogli dowiedzieć się czegoś o sobie. Może ten stan to takie popychadło byśmy zrobili coś o czym zawsze myśleliśmy by zrobić, a baliśmy się opinii innych...
Właściwie zawsze marzyłam o napisaniu książki. Jakoś tak wychodziło że kiedy zabierałam się do tego moje rozdziały znikały, bo komputer szwankował. No nie jeden ten sam komputer, kilka różnych szwankowało. Cholera zawsze po 3 rozdziale... Puff i nie da się odzyskać materiału. Może właśnie wtedy nie byłam gotowa. A to wszystko doprowadziło to tego że jestem tu z Wami.

P.S. Właśnie odkryłam dwie głupie krostki na szyi, myśli gnają mi z prędkością światła co to nie jest... Zabawne jak wiele rzeczy mój umysł sprowadza do zagrożenia. Teraz będę o nich myśleć, czy nie umrę od nich... Jak tu cholera jasna zapanować nad tym obłędem?
Choćby nie wiem co odnajdę sposób na wyleczenie tego "Gównianego problemu"! Poruszę niebo i ziemię by znaleźć szybki, prosty i łatwy sposób na ulżenie sobie!

Szylka Vs Świat

Dziecko wcześniej rozpoznaje stan psychiczny swojej matki niż otaczające je przedmioty - Między strachem a szaleństwem

"Strach to iluz­ja, którą człowiek sam so­bie wytwarza"

Kolejny dzień walki z lękiem... Od czasu gdy mój siedmioletni syn zaczął pierwszą klasę nie rozstajemy się ze słowem "choroba". Najpierw był rota-wirus który doprowadził do odwodnienia, 5 dni w szpitalu. Wyobrażacie sobie jaki znów stres przeżywałam? Znów przez lęki napadowe wszystko czułam podwójnie zwłaszcza strach przed utratą mojego "Dzidziusia". Wcześniej jakieś drobne przeziębienia były na szczęście nie panikowałam. Teraz ma anginę a raczej jej podejrzenie... cóż wypisała lekarka antybiotyk. Ale nie o tym miałam mówić...
Idę z synem w stronę przychodni i słyszę dźwięk karetki, nogi mi się ugięły...
Skomentowałam to głośno nie patrząc na innych ludzi "Nie lubię dźwięku karetki". Zaraz mam miliony myśli, że śmierć czyha wszędzie... Więc dostałam lekkiego ataku paniki, opanowałam go. Ale co najbardziej mnie dziś uderzyło, to to że mój syn przebudził się koło 4 nad ranem twierdząc że widzi rękę która jest przy łóżku. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, szybko capnęłam  termometr. Myślę sobie może ma gorączkę, omamy... Cholera jasna. Wiem że będę miała atak i lęk murowany. Termometr pokazuje 33,8 stopni, niedowierzam, sprawdzam jeszcze raz i jeszcze raz, ten mi tu gada o jakieś ręce wystającej z pod łóżka... Myślę sobie Boże, chyba nie umrze, szybka myśl przebiegła mi by wezwać karetkę. Może termometr się zepsuł, coś jest nie tak z nim. Uspokajam się biorąc tabletkę, zaraz mi to minie, poczekaj 15 minut. Nic mu nie będzie, ani mi nic nie będzie. Sprawdzam kolejny raz temperaturę, aż te cholerne termometry na baterie... komu cholera rtęciowe przeszkadzały! Pokazuje 34,5 stopnia Celsjusza, mierzę jeszcze raz pokazuje 35,6... Kuźwa no zwariuję... mierzę sobie, pokazuje 36,2. Przytuliłam go, zasnęliśmy.
Kiedy już byliśmy u naszej Lekarki rodzinnej, wspomniał o tej ręce, a ja o tej temperaturze 33,8. Rozbawiłam ją stwierdziła - Gdyby miał taką temperaturę umarłby, termometr jest zepsuty. W cale ta wizyta mnie nie uspokoiła, wygrzebałam z kredensu babci termometr rtęciowy. Teraz mierze dwoma. Na dodatek muszę czekać na antybiotyk do jutra rana...
Jakich ja dziś myśli nie miałam! To głupie nie? Za każdym razem bać się o swoje życie i o życie innych. Nawet kiedy idę chodnikiem, obok jakiejś remontowanej kamienicy zastanawiam się czy nic nie spadnie mi na łeb i mi go nie roztrzaska.
***
Na mojego syna spada lawina pytań - Coś ci jest?, Dobrze się czujesz?, Ale na pewno dobrze się czujesz?, Czemu tak dziwnie oddychasz?... W końcu się wkurzył i mówi - Mamo! Nie zadawaj mi ciągle tych pytań, jest mi to co powiedziała lekarka! Dobrze się czuję!
No i chyba muszę w to uwierzyć, przegonić natrętne myśli, ale żeby to było takie proste jak wyłączenie światła! Od tak cyk i już, cyk i nie ma tych myśli, cyk i jestem zdrową szczęśliwą Szylką.
Pozytywną dziś rzeczą była rozmowa o pracę. Nic szczególnego bo rozdawanie ulotek, ale plusy są takie że jest ona na dworze. Czemu to jest plusem zapytacie? A otóż temu że kiedy dostaję ataku paniki uderza mnie fala gorąca, a żeby uniknąć takiego wrażenia chodzę lekko ubrana i z rozpiętą kurtką nawet w najgorsze mrozy. Lato było dla mnie straszne... wolę jesieni, zimę i wiosnę mniej wtedy się męczę psychicznie przy załatwianiu czegokolwiek. Wracając do tematu pracy, stawka nie zachwyca, ale pomyślałam sobie że jeśli będę siedzieć w domu i rozmyślać nic z tego dobrego nie wyjdzie. A tak to chociaż i grosz wpadnie, i czas będę miała zajęty no i co najważniejsze nie będzie problemu z odebraniem syna ze szkoły, bo grafik elastyczny. Facet wydawał się przyjemny, o dziwo nie uczułam stresu rozmawiając z nim. Wcześniej wydzwaniał do mnie syn rozhisteryzowany bym wróciła najlepiej już, teleportując się :D
Wróciłam do domu, mój syn Olaf stanął w korytarzu i pyta - I jak ci poszła rozmowa o pracę?
Byłam zdziwiona ponieważ, nie chciał bym tam szła, ale cieszyłam się że o to zapytał. Chociaż on jedyny się zapytał, jak mi poszło... Te pytanie wywołało na mojej twarzy uśmiech, odpowiedziałam - Dobrze mi poszło, w czwartek idę do pracy :)
***
Dostałam wiadomości od osób które borykają się z tym samym "gównianym problem" co ja i czytają moją historię. Mam prośbę do Was Kochani, zostawiajcie komentarze, będą one otuchą nie tylko dla mnie, ale również dla innych. To jest problem cywilizacyjny, nie możemy obwiniać się za tą chorobę. Nie powinniśmy się jej wstydzić!
Nasze ciało podczas ataków paniki i napadów lękowych nastraja się na opcję "Zagrożenia dla życia". Zostaję włączona obrona bez konkretnego powodu. Nasz mózg błędnie odczytuję "zagrożenie". Przez przewlekły stres, sytuację w których dostajemy szoku, kumulację emocji jak w lotto... 
Każdy z nas musi znaleźć swój sposób na radzenie sobie z tą chorobą. Pracuję nad nauką relaksacji, oddychania przez przeponę. Wdychamy powietrze nosem, wydychamy ustami, mi to pomaga na jakiś czas... 

 Szylka Vs Świat 

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Bo nie trzeba było być aż poetą, żeby troiło się w głowie. - Cała prawda o mnie

"To co się zobaczyło, to się nieodzobaczy"


Zaczęło się niewinnie od uświadamiania sobie nadchodzących, nieuniknionych zmian. Był to początek mojej przygody z atakami paniki i lękami napadowymi...

Kiedy dziadek zaczął się gorzej czuć, każdy go namawiał na wizytę u specjalisty. Niestety na marne poszły wszystkie tłumaczenia, prośby i groźby, zaniechał leczenia.  Było widać jak zaczyna "odpływać z tego świata", myliło mu się wszystko, pytał kilka razy o to samo, był kłótliwy przez to zapominanie. Nie był już tą samą osobą którą znałam, zamieniał się powoli w niemowlaka. A ja musiałam na to patrzeć... 
To co przeżywałam przez ostatni rok można nazwać solidnym kopem w moją psychikę. Często bezsilnie nocami płakałam, nie wiedząc zupełnie dlaczego tak się dzieję. Dlaczego to mnie spotyka, dlaczego zaczyna się coś dziać z moim umysłem. Byłam zła na niego kiedy wykrzykiwał po nocach "Babcia" - tak mówił na swoją żonę odkąd tylko pamiętam. Nie dało się w ogóle spać, cały dzień miliony pytań, tłumaczeń, próśb, a nocami wysiadywanie przy nim...
Karmienie, mycie, przewijanie i ta bezradność którą odczuwało się przez cały czas... Myśl która krążyła "umrze"... cholera umrze.  On potrzebował tego, by ktoś był, ale w efekcie i tak umarł osamotniony w szpitalu.  
Każda śmierć jest tragedią, dla pozostających przy życiu. Musimy zmagać się z emocjami, pogodzić się z utratą, walczymy ze łzami, których się wstydzimy.
Pierwszy atak paniki wzięłam za chorobę, myślałam że umrę. Wezwałam karetkę, wyzywałam nie raz. Zbadali mnie, byłam w ciągłym napięciu. Nie wykryli niczego, wypisali mnie do domu. Na chwilę pomogło, może zaledwie na dwa tygodnie. Następne ataki miałam w tramwajach. Atak paniki objawia się szybkim biciem serca, wrażenie zemdlenia, nogami jak z waty, zawrotami głowy, uderzeniem gorąca, mrowieniem, szybkim oddechem który może prowadzić do hiperwentylacji i obkurczeniem się wszystkich mięśni (na szczęście tego nie doświadczyłam, ale byłam świadkiem takiego silnego ataku). Zazwyczaj kiedy odczuwam to w komunikacji miejskiej starałam się wysiąść na najbliższym przystanku...
W dalszym ciągu mam i ataki paniki jak i również lęki napadowe, z tą różnicą że teraz one są codziennością. Utrudnia to życie jak cholera, nie można normalnie funkcjonować. Tęsknie za tymi dniami gdzie beztrosko chodziłam po ulicach, mając wszystko w poważaniu.
Musimy pamiętać że każde spotkanie się z kimś może być tym ostatnim spotkaniem. A więc nie rozstawajmy się w kłótni. Wiem że to się łatwo tak mówi.
To jest moja osobista walka z życiem... każdy z nas ją toczy. Nie wiadomo czy i ciebie nigdy nie będzie dotyczył ten jakże gówniany problem...

Szylka Vs Świat