środa, 21 grudnia 2016

Dziecko wcześniej rozpoznaje stan psychiczny swojej matki niż otaczające je przedmioty - Między strachem a szaleństwem

"Strach to iluz­ja, którą człowiek sam so­bie wytwarza"

Kolejny dzień walki z lękiem... Od czasu gdy mój siedmioletni syn zaczął pierwszą klasę nie rozstajemy się ze słowem "choroba". Najpierw był rota-wirus który doprowadził do odwodnienia, 5 dni w szpitalu. Wyobrażacie sobie jaki znów stres przeżywałam? Znów przez lęki napadowe wszystko czułam podwójnie zwłaszcza strach przed utratą mojego "Dzidziusia". Wcześniej jakieś drobne przeziębienia były na szczęście nie panikowałam. Teraz ma anginę a raczej jej podejrzenie... cóż wypisała lekarka antybiotyk. Ale nie o tym miałam mówić...
Idę z synem w stronę przychodni i słyszę dźwięk karetki, nogi mi się ugięły...
Skomentowałam to głośno nie patrząc na innych ludzi "Nie lubię dźwięku karetki". Zaraz mam miliony myśli, że śmierć czyha wszędzie... Więc dostałam lekkiego ataku paniki, opanowałam go. Ale co najbardziej mnie dziś uderzyło, to to że mój syn przebudził się koło 4 nad ranem twierdząc że widzi rękę która jest przy łóżku. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, szybko capnęłam  termometr. Myślę sobie może ma gorączkę, omamy... Cholera jasna. Wiem że będę miała atak i lęk murowany. Termometr pokazuje 33,8 stopni, niedowierzam, sprawdzam jeszcze raz i jeszcze raz, ten mi tu gada o jakieś ręce wystającej z pod łóżka... Myślę sobie Boże, chyba nie umrze, szybka myśl przebiegła mi by wezwać karetkę. Może termometr się zepsuł, coś jest nie tak z nim. Uspokajam się biorąc tabletkę, zaraz mi to minie, poczekaj 15 minut. Nic mu nie będzie, ani mi nic nie będzie. Sprawdzam kolejny raz temperaturę, aż te cholerne termometry na baterie... komu cholera rtęciowe przeszkadzały! Pokazuje 34,5 stopnia Celsjusza, mierzę jeszcze raz pokazuje 35,6... Kuźwa no zwariuję... mierzę sobie, pokazuje 36,2. Przytuliłam go, zasnęliśmy.
Kiedy już byliśmy u naszej Lekarki rodzinnej, wspomniał o tej ręce, a ja o tej temperaturze 33,8. Rozbawiłam ją stwierdziła - Gdyby miał taką temperaturę umarłby, termometr jest zepsuty. W cale ta wizyta mnie nie uspokoiła, wygrzebałam z kredensu babci termometr rtęciowy. Teraz mierze dwoma. Na dodatek muszę czekać na antybiotyk do jutra rana...
Jakich ja dziś myśli nie miałam! To głupie nie? Za każdym razem bać się o swoje życie i o życie innych. Nawet kiedy idę chodnikiem, obok jakiejś remontowanej kamienicy zastanawiam się czy nic nie spadnie mi na łeb i mi go nie roztrzaska.
***
Na mojego syna spada lawina pytań - Coś ci jest?, Dobrze się czujesz?, Ale na pewno dobrze się czujesz?, Czemu tak dziwnie oddychasz?... W końcu się wkurzył i mówi - Mamo! Nie zadawaj mi ciągle tych pytań, jest mi to co powiedziała lekarka! Dobrze się czuję!
No i chyba muszę w to uwierzyć, przegonić natrętne myśli, ale żeby to było takie proste jak wyłączenie światła! Od tak cyk i już, cyk i nie ma tych myśli, cyk i jestem zdrową szczęśliwą Szylką.
Pozytywną dziś rzeczą była rozmowa o pracę. Nic szczególnego bo rozdawanie ulotek, ale plusy są takie że jest ona na dworze. Czemu to jest plusem zapytacie? A otóż temu że kiedy dostaję ataku paniki uderza mnie fala gorąca, a żeby uniknąć takiego wrażenia chodzę lekko ubrana i z rozpiętą kurtką nawet w najgorsze mrozy. Lato było dla mnie straszne... wolę jesieni, zimę i wiosnę mniej wtedy się męczę psychicznie przy załatwianiu czegokolwiek. Wracając do tematu pracy, stawka nie zachwyca, ale pomyślałam sobie że jeśli będę siedzieć w domu i rozmyślać nic z tego dobrego nie wyjdzie. A tak to chociaż i grosz wpadnie, i czas będę miała zajęty no i co najważniejsze nie będzie problemu z odebraniem syna ze szkoły, bo grafik elastyczny. Facet wydawał się przyjemny, o dziwo nie uczułam stresu rozmawiając z nim. Wcześniej wydzwaniał do mnie syn rozhisteryzowany bym wróciła najlepiej już, teleportując się :D
Wróciłam do domu, mój syn Olaf stanął w korytarzu i pyta - I jak ci poszła rozmowa o pracę?
Byłam zdziwiona ponieważ, nie chciał bym tam szła, ale cieszyłam się że o to zapytał. Chociaż on jedyny się zapytał, jak mi poszło... Te pytanie wywołało na mojej twarzy uśmiech, odpowiedziałam - Dobrze mi poszło, w czwartek idę do pracy :)
***
Dostałam wiadomości od osób które borykają się z tym samym "gównianym problem" co ja i czytają moją historię. Mam prośbę do Was Kochani, zostawiajcie komentarze, będą one otuchą nie tylko dla mnie, ale również dla innych. To jest problem cywilizacyjny, nie możemy obwiniać się za tą chorobę. Nie powinniśmy się jej wstydzić!
Nasze ciało podczas ataków paniki i napadów lękowych nastraja się na opcję "Zagrożenia dla życia". Zostaję włączona obrona bez konkretnego powodu. Nasz mózg błędnie odczytuję "zagrożenie". Przez przewlekły stres, sytuację w których dostajemy szoku, kumulację emocji jak w lotto... 
Każdy z nas musi znaleźć swój sposób na radzenie sobie z tą chorobą. Pracuję nad nauką relaksacji, oddychania przez przeponę. Wdychamy powietrze nosem, wydychamy ustami, mi to pomaga na jakiś czas... 

 Szylka Vs Świat 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz